Kończmy to zatem:
Müller prowadził auto prosto pod ośrodek treningowy. Po drodze przekonywał Breno, że koniecznie muszą się dowiedzieć, jaki jest związek między Hoenessem a Riberym. Nawet jeśli prawda miała być okrutna.
Po rozwiązaniu rebusu (wyjątkowo dziś prostego: pantera z tytułem mistrza i przekreślona litera „n”), zaparkowaniu samochodu prostopadle tyłem i dzikim rajdzie po piętrach i korytarzach budynku przy Säbener, dwaj piłkarze stanęli przed drzwiami do gabinetu Uliego Hoenessa.
- Ty pukasz, ja mówię – zakomenderował Müller, a Breno wystukał na drewnianych drzwiach morsem literę „s”.
Z gabinetu doszło do nich prezesowskie (czy raczej: prezydenckie) „Proszę!”.
Weszli niepewnie, lecz na widok roześmianej twarzy Hoenessa Thomasowi przybyło odwagi.
- Dzień dobry, panie prezydencie – zaczął. - Mamy do pana sprawę.
- Tak, Thomas, słucham – odparł Uli i wskazał piłkarzom dwa fotele. - Czyżby wasza misja dobiegła nareszcie końca?
- Nie całkiem – odrzekł Müller, a twarz włodarza spochmurniała. - Musimy ustalić jeszcze parę... szczegółów.
- Zatem słucham – zupełnie poważnie odpowiedział Uli. - Mówiliśmy, że jesteśmy w pełni do waszej dyspozycji.
- Pozwoli pan, że nie będę owijał w bawełnę – ciągnął Müller. - Czy jest coś, co w jakiś specjalny sposób łączyło pana z Riberym?
Uli zawahał się, po czym odrzekł:
- Nie. Moje kontakty z Franckiem nie były ściślejsze niż z tobą czy Breno, jeśli wiesz, o czym mówię – odchrząknął.
- Szkoda – Müller zrobił smutną minę. - Bo jesteśmy z Borgesem przekonani, iż sprawa dotyczy bezpośrednio pana i Ribery'ego, ale nie potrafimy znaleźć wspólnego mianownika.
- Byliście u Mourinho? - Hoeness zmienił temat. Thomas przełknął nerwowo ślinę.
- Byliśmy – odparł. - To nie on za tym stoi. Poddawaliśmy go torturom i nic nie wyśpiewał.
- Torturom? - brwi Hoenessa również zapragnęły zwiedzać wyższe rejony czaszki. W jego przypadku nie miały się jednak czego uczepić i szybko zjechały na swoje miejsce. - Ach tak, coś wspominałem na zgromadzeniu o torturowaniu, ale nie myślałem, że weźmiecie to sobie do serca – twarz Hoenessa nagle wypogodniała, jakby przypomniał sobie coś miłego. - Dobra, Thomas, przyznaję. Jestem z Franckiem blisko.
- Jak, ekhm, blisko? - dopytywał Müller.
- Bardzo – odpowiedział Uli. - Na stopie biznesowej, oczywiście – dodał pospiesznie.
- Biznesowej? - zdziwił się Thomas, odczuwając jednocześnie niejaką ulgę na myśl o żonie prezydenta oraz Wahibie.
- Tak – kontynuował Uli. - Dwa tygodnie temu podpisaliśmy wspólnie kontrakt na otwarcie spółki. Hoeness und Ribery – nakreślił w powietrzu linię. - Najlepsi w Bawarii wytwórcy kiełbasek.
Thomas ledwo powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem. Opanował się jednak w porę, by zadać kolejne pytanie:
- Ale dlaczego akurat Franck?
- Zrozum, Thomas – rozpoczął Hoeness ojcowskim tonem. - Gdybym zaproponował spółke któremuś z was, nie miałbym gwarancji, że nie robicie tego tylko po to, by móc się najeść moimi wyrobami do syta, podtuczając przy okazji rodzinę. W przypadku Francka nie ma takiego niebezpieczeństwa.
- Dlaczego? - zdziwił się Thomas.
- To proste – odparł Uli. - Franck jest muzułmaninem, prawda? A z czego głównie robi się kiełbaski?
- Z wieprzowiny – mruknął Müller. - Rozumiem, Franck się nie ima stworzeń nieczystych, a my, w sensie innowiercy, bylibyśmy łasi na porządną wieprzową parówę. Ale o tej spółce wiedział tylko pan i Franck, racja?
Hoeness popatrzył na niego smutno. Sięgnął ręką do szuflady, pogrzebał w niej trochę i wyciągnął gazetę.
- „Rzeźnictwo dla wytrwałych” - odcyfrował. - Przejdź na piętnastą stronę.
Thomas przekartkował magazyn. Na rzeczonej stronie widniał spory artykuł na temat wewnątrzbawarskiej mięsnej kooperacji.
- No to mamy problem – oznajmił. - Nie ma pan jakichś podejrzeń, który kolega po fachu mógłby szarpnąć się na porwanie pańskiego wspólnika?
Hoeness rzucił mu piorunujące spojrzenie:
- Thomas, twoje insynuacje są niedorzeczne! - krzyknął.
- Natomiast hipoteza stawiająca jako porywacza Mourinho już nie? - odgryzł się Thomas, ale czując, że z taką osobistością nie powinien sobie folgować, szybko dodał: - Panie prezesie, musimy wiedzieć wszystko. Czy ma pan w Norymberdze jakiegoś wroga?
Uli zamyślił się na chwilę, po czym szepnął:
- Werner...
- Kto taki? - dopytywał się Müller.
- Werner Christoph Weiss i jego małżonka, Irene – rzekł Hoeness. - Jakiś czas temu odmówiłem im współpracy. Ale to niemożliwe, by porwali nam Francka... - mówił, gdy Thomas wraz z Breno wstali z miejsc.
- W tej sprawie niemożliwe staje się prawdziwe – rzucił wyświechtanym sloganem Müller. - Dziękujemy, panie Hoeness. Jutro Franck zagra w meczu z Realem – zapewnił napastnik, po czym opuścił gabinet.
***
Całą drogę do domu Breno, Thomas tłumaczył koledze, o czym rozmawiał z Hoenessem. Breno początkowo był bardzo rozbawiony historią o kiełbasianej wojnie, ale gdy Müller przypomniał mu, że mimo wszystko chodzi o porwanie ważnego zawodnika z ich drużyny, natychmiast spoważniał. Nie odzywał się, dopóki nie dojechali do celu.
Na miejscu Thomas zagaił rozmowę:
- Okej, pokaż mi te swoje cacka.
Breno zaprowadził kolegę do niewielkiej komórki za domem. Gdy Thomas wszedł do środka, jego oczom ukazał się asortyment rodem z koncertów Rammsteina.
- Wow – wydusił z siebie. - Naprawdę to lubisz, prawda?
Breno kiwnął z uśmiechem głową i zaczął wybierać broń. Ze swojej kolekcji zdecydował się na dwa średnie miotacze ognia. Thomasowi podał niewielki pistolet.
- To zapalniczka – wyjaśnił. - Ale przerobiony z oryginalnego Colta, więc możesz nim straszyć. To jak, ruszamy?
- Ruszamy – potwierdził Thomas. Obaj wsiedli do samochodu z duszą na ramieniu.
***
Werner Christoph Weiss pozytywnie ocenił poniedziałkowy ubój. Tusze były solidnie skrwawione, o dobrej jakości mięsie. Na samą myśl o tej szynce ciekła mu ślina. A już myślał, że po latach pracy w garmażerii udało mu się zapanować nad tym stereotypowym, pawłowskim odruchem.
Już miał zamykać rzeźnię, gdy nagle przy drzwiach zobaczył człowieka. Nie przypominał sobie, by miał w kadrze Latynosa, więc zapytał, nie siląc się na konwenanse:
- Czego pan tu chce?
- Odzyskać zgubę – usłyszał głos za swoimi plecami, po czym poczuł chłodną lufę pistoletu przy potylicy. Serce zaczęło mu mocniej bić. „Nie” - myślał - „To niemożliwe”.
Ale, jak dowiódł Thomas wcześniej, tu niemożliwe stawało się prawdziwe.
- Gdzie jest Franck? - ktoś za jego plecami zdawał się niecierpliwić.
- Nic wam nie powiem! - krzyknął Werner. - Miał tu przyjść Hoeness!
- Nie chcesz współpracować? - usłyszał zawiedziony głos, po czym rozkaz po angielsku: - Borges, urządźmy sobie tu małego grilla!
Latynos jak na zawołanie wyciągnął zza pleców broń, wycelował ją w wiszące tuszki i nacisnął spust. Z luf wyleciały potężne strumienie ognia, w kilka chwil pokrywając skórę nieżywych świnek węglową warstwą.
Werner patrzył na to z przerażeniem, jednak postanowił nie zdradzać, gdzie przetrzymuje zakładnika. Będzie stawiał opór, dopóki nie pojawi się Hoeness. Napastnik stojący z tyłu, gdy usłyszał to oświadczenie, mocno się zdenerwował.
- Fire at will, Breno! - krzyknął.
Breno, połechtany faktem, że kolega zwrócił się do niego po imieniu, radośnie przypiekał kolejne tusze. Werner był zrozpaczony.
- Dlaczego nie chciał kooperować ze mną? - jęczał. - Byłbym świetnym kompanem, gdyby tylko chciał.
- Och, zamknij się – warknął mu do ucha napastnik, nadal trzymając pistolet przy potylicy Wernera.
Dwaj detektywi mieli całą akcję dokładnie zaplanowaną. I, jak to w takich akcjach bywa, wydarzyła się rzecz kompletnie spoza planu. Breno w akcie radosnej dewastacji nieopatrznie podpalił wiszące przy ścianie ubrania pracowników. Płomień szybko rozprzestrzeniał się po materiale, połykając kolejne fartuchy i przeżuwając powoli kalosze.
Werner, widząc pożogę, usiłował się wyrwać z uścisku Thomasa.
- Nie tak szybko – wykrzyknął ten ostatni. - Gdzie jest Franck?
- Ja nie chcę, puść mnie! - szarpał się Weiss.
Breno odrzucił miotacze ognia i spojrzał bezradnie na Müllera. - Borges, gaśnice masz z lewej! Spróbuj to ugasić, a ja w tym czasie zabiorę stąd Francka! - Thomas zakomenderował, po czym zwrócił się jeszcze raz do przedsiębiorcy: - Gdzie jest Franck?!
- Zostaw mnie! - wrzasnął Werner.
- GDZIE JEST FRANCK?! - ryknął Thomas.
Breno dzielnie próbował ugasić ogień, jednak ten rozprzestrzeniał się zbyt szybko. Weiss wyrwał się Thomasowi z rąk i ruszył w kierunku drzwi.
Breno natychmiast rzucił gaśnicę i podciął Wernera w taki sposób, że nie powstydziłby się tego żaden rasowy obrońca. Nawet ten z rodowodem.
Thomas uniósł kciuk do góry i uśmiechnął się w stronę wspólnika. Złapał Weissa za koszulę i szarpnął do góry.
- Ostatni raz się pytam – powiedział grzecznym tonem. - Gdzie jest Franck?
Werner wyciągnął z kieszeni spodni klucze i wręczył je Thomasowi.
- Z drugiej strony budynku są drzwi do mojego gabinetu.
- I tam jest Franck, tak?
- Nie, w moim gabinecie musisz wejść do łazienki.
- Aha, i tam go znajdę?
- Nie, koło toalety są drzwi do schowka.
Thomas patrzył na Weissa pytająco.
- Tam go znajdziesz – dokończył Werner. - Mogę już iść?
Müller roześmiał się trenowanym tak długo śmiechem złego charakteru.
- Nie ma mowy, Weiss – wycedził. - Idziesz tam ze mną.
- A pożar? - zmartwił się Werner.
- A pożar zostawmy Breno. On ma w tym doświadczenie, możesz mi wierzyć.
***
Z opisanego przez Wernera schowka dochodził ponury, basowy śpiew. Franck Ribery po raz googolplex mruczał pod nosem: „Nobody knows the trouble I've seen”, pociągając co chwilę nosem. Wtem drzwiczki otworzyły się szeroko.
- Franck! - wykrzyknął rozradowany Thomas Müller. - Jak dobrze cię widzieć całego!
- Thomas...? - zaczął niepewnie Francuz. - Uratowałeś mnie! Merci beaucoup, stary druhu! - uwiesił się młodemu napastnikowi na szyi. Z niechęcią spojrzał na Wernera.
- Mam nadzieję, że dosięgnie cię la main de la justice! - rzucił porywaczowi prosto w twarz.
Cała trójka wyszła na zewnątrz, gdzie czekał na nich umorusany, ale zadowolony Breno.
- Borges, opanowałeś żywioł?! - rzucił z radością Thomas.
- Opanowałem, drogi Sherlocku – Breno mrugnął porozumiewawczo do Müllera. - Proszę – wręczył mu fajkę i figurkę Pinkie Pie. - Musiało ci wypaść podczas szarpaniny.
- Dzięki, Borges – odpowiedział z uśmiechem Thomas. - Jesteś naprawdę dobrym kumplem, Breno – dodał, po czym uścisnął mu dłoń.
***
W ciepłe sierpniowe popołudnie Thomas Müller spacerował wzdłuż padoku. Jego małżonka startowała w kolejnych zawodach, natomiast on korzystał z ostatnich dni przed rozpoczęciem nowego sezonu, magazynując siły, by ten okazał się przynajmniej w połowie tak dobry jak poprzedni.
Wtem spostrzegł mocno oblężone przez ludzi stoisko. Czując charakterystyczny ucisk w żołądku, zdecydował się na kupienie czegoś do przekąszenia.
Przy stoisku z grillem zaobserwował dobrze znaną twarz.
- Czego sobie życzysz, Thomas? - usłyszał.
- Currywurst z grilla – odpowiedział. - Jak najlepszą poproszę - dodał. Przyglądał się Breno podczas pracy nad kiełbaską. Widać było, że lubi to robić i spełnia się w swojej pracy. Kątem oka dostrzegł opakowanie po mięsie z widocznym napisem: „Hoeness-Weiss”. Tak, Borges dobrze wybrał. Właśnie ta kiełbasa była najlepsza.
Muzyka, napisy...
Danke wszystkim za czytanie i komcie. Niechaj Bóg Liściasty będzie z Wami
PS: Zdaję sobie sprawę, że każde dzieUo powinno przeleżakować parę tygodni w szufladzie (czy raczej: na dysku twardym) przed publikacją, ale koniecznie chciałam to wrzucić, zanim wszyscy zapomną, że w ogóle graliśmy z Realem